Nałęczów

"Dziś nawet wiejskie baby wybierają się do wód zagranicznych, rzecz zatem naturalna, że ludzie szyku mają tylko dwa wyjścia: albo jechać na księżyc, albo - do zakładów kuracyjnych krajowych. Jednym z takich miejsc jest Nałęczów, położony w guberni lubelskiej" - Bolesław Prus, "Kurier Warszawski" 1885, nr 155

Nie byłoby dziś Nałęczowa, gdyby nie starosta wąwolnicki Stanisław Małachowski herbu Nałęcz. W latach 1771-73, już jako właściciel dóbr bochotnickich, zbudował piętrowy pałac kryty mansardowym dachem i otoczył go dużym parkiem. Na ponad 20 hektarach rosną m.in. kasztanowce, lipy, sosny i dęby, ale także tulipanowce amerykańskie, katalpy (inaczej surmie) i skrzydłoorzechy chińskie. (Niestety, pod koniec marca można było podziwiać tylko sosny, a latem bez pomocy ogrodnika nie rozpoznamy egzotycznych drzew, bo nie ma tabliczek informacyjnych.)

Pałac, nieznacznie przebudowany, stoi do dziś, ale nie w środku parku, tylko na wprost Bramy Wschodniej od ulicy Lipowej. Na parterze jest małe Muzeum Bolesława Prusa (Pałac Małachowskich 2, tel. (81) 501 45 52, środa-sobota 10-15), który przez 28 lat co roku przyjeżdżał do Nałęczowa, przytulna kawiarnia Pałacowa, a na piętrze wspaniała (podobno) sala balowa w stylu Ludwika XVI, miejsce koncertów i sylwestrów (ostatni, jak chwali się szatniarka, zakasował wszystkie w okolicy). Bez specjalnej okazji nie można jej obejrzeć, ozdobna krata zamyka wejście na prowadzące do niej schody. Na pocieszenie wchodzę do kawiarni (duży wybór herbat). W jednej z trzech sal orkiestra gra niegdysiejsze przeboje, starsi panowie szarmancko proszą do tańca panie. Za to w Poniedziałek Wielkanocny w nowoczesnym Atrium do późnej nocy huczy dyskoteka, na której bawią się młodzi nałęczowianie.

Park Zdrojowy jest dla wszystkich - miejscowych i kuracjuszy. Prowadzi do niego kilka bram zamykanych na noc, ale można też wejść przez liczne dziury w ogrodzeniu, bo porządna siatka między solidnymi słupami zachowała się tylko częściowo. Pośrodku parku staw (jeszcze zamarznięty) z niewielką Wyspą Miłości. Przecina go - jak i cały Nałęczów - prawie na pół wąziutka Bochotniczanka (od bochot - plusk, chlupot), która poza granicami parku łączy się z Bystrą, dopływem Wisły. Płynie całkiem wartko, rano i wieczorem po słonecznym dniu skrywa się w białej mgle, wygląda wtedy naprawdę romantycznie. Między alejkami i ścieżkami stoją rzeźby, m.in. trzy Panny Nałęczowskie Adama Smolany (nie zachwyciły mnie) w zamierzeniu autora symbole wiary, nadziei i miłości.

Pałac, dawna oficyna, dziś budynek z biurami zarządu Zakładu Leczniczego "Uzdrowisko Nałęczów", biały Domek Grecki (jest w nim pralnia radiologiczna) to nieliczne w parku miejsca, gdzie nie zażyjemy kąpieli wodnych, nie poddamy się rękom masażystów, nie poćwiczymy i nie popływamy. Już od 200 lat przyjeżdżają do Nałęczowa chorzy na serce, po zawałach i wszyscy spragnieni wypoczynku. Lecznicze właściwości wód mineralnych i złoża borowin odkryto ok. 1800 r., a potwierdził je w 1917 prof. Piotr Celiński z Uniwersytetu Warszawskiego.

***

Przed dalszą wędrówką po parku przysiadamy na ławce obok eleganckiego pana Prusa w tużurku i meloniku. Tuż obok pałacu Pawilon Angielski, dalej Werandki - niewielki, starannie odrestaurowany podłużny budynek od frontu ozdobiony drewnianymi werandami (stąd nazwa). Kawałek dalej okrągła palmiarnia z fontanną pośrodku i - w osobnym budynku - pijalnia wód bogatych w szczawy żelazisto-wapienne, w tym znanej wszystkim Nałęczowianki.

Teraz zaglądamy do Term Pałacowych otwartych w sierpniu ubiegłego roku. Nowy, dwupiętrowy budynek, udane architektonicznie przedłużenie starego fragmentu, lśni czystością. Tutaj odzyskamy "równowagę energetyczną", pod okiem lekarza przeprowadzimy kurację odchudzającą, zadbamy o plecy i stopy, pogimnastykujemy się w basenie (Termy Pałacowe, czynne codziennie 8-18, tel. 501 44 56, e-mail: termypalacowe@spanaleczow.pl , http:www.spanelaczow.pl ).

Mijając kolejną bramę, dochodzimy do alei Grabowej i Starych Łazienek. W starannie odnowionym budynku na dole mieszczą się gabinety zabiegowe i piękny hol, na górze wygodne pokoje dla pacjentów. Na ścianie - oddzielona od alejki ozdobną kratą tablica pamiątkowa ku czci Fortunata Nowickiego, jednego z trzech sybiraków (pozostali to Wacław Lasocki i Konrad Chmielewski), którzy w 1878 r. zawiązali spółkę udziałową i wskrzesili uzdrowisko zniszczone w powstaniach listopadowym i styczniowym. Klucze do tutejszych pokoi goście dostają w Sanatorium nr 1, najstarszym obok Starych Łazienek budynku w parku, ale z gruntownie przebudowanym wnętrzem. A jeszcze dalej znajduje się Dom Gotycki jakby wyjęty z XIX-wiecznych powieści grozy, choć służy innym celom. Nieco w tyle wspomniane już Atrium, najnowocześniejszy architektonicznie budynek w parku zbudowany na miejscu zburzonej rozlewni wód. Tu można spędzić godziny na basenie o powierzchni 300 m kw., w dwóch saunach - parowej (hamam) i suchej (godzina 12 zł, weekend i święta 15 zł), zanurzyć się w 40-stopniowej białej glince borowinowej (20 min 35 zł), pograć w kręgle (10-15: 20 zł, 15-19: 30 zł, 19-20: 50 zł, weekendy 50 zł) i odpocząć w barze.

***

Jednak Nałęczów (4,5 tys. mieszkańców) to nie tylko uzdrowisko. Leży w dolinie Bochotnicy w połowie drogi między Puławami i Lublinem, 150 km od Warszawy. Przez centrum, nieciekawe i dosyć zaniedbane, ze sklepami, bankiem i przystankiem PKS, przechodzi ruchliwa szosa, co sprawia, że chce się stąd uciec jak najszybciej. Na szczęście jest gdzie spacerować, odległości są niewielkie, choć uliczki prowadzą dość stromo pod górę. Z Armatniej Góry skręcamy więc np. w ulicę Chmielewskiego, przy której stoi wielki gmach byłego Muzeum Spółdzielczości z 1911 r. (dawna Batorówka). Spółdzielcza zaprowadzi nas do ul. Żeromskiego i do letniego domu pisarza w stylu zakopiańskim, tzw. Chaty. Zaprojektował ją dla przyjaciela Żeromskiego Jan Koszczyc-Witkiewicz (wuj Witkacego), obecnie muzeum (tel. 501 47 80, środa-sobota 9-16). Niewielki drewniany domek otaczają piękne stare drzewa, jest cicho i spokojnie. Przez sczerniałe sztachety widać mauzoleum Adasia, przedwcześnie zmarłego (1918 r.) na gruźlicę syna Żeromskiego, a w pobliżu willę jego pierwszej żony Oktawii, dziś pensjonat dla kuracjuszy. Ulicami Andriollego i Struga wracamy do Armatniej Góry albo klucząc (trudno się zgubić) idziemy dalej w górę i wychodzimy na ul. Poniatowskiego. Tu znowu dzieło Witkiewicza - stylowy budynek z czerwonej cegły i kamienia, dawna ochronka ufundowana przez Żeromskiego (obecnie zamknięte na głucho przedszkole nr 1), a na skrzyżowaniu z Armatnią Górą tzw. Poniatówka, niewielkie wzniesienie zwane Górą, z krzyżem na szczycie i przedziwną kapliczką u stóp - sporym, białym budynkiem zwieńczonym tarasem.

Kiedy z alei Lipowej skręcimy w ul. Graniczną, dojdziemy do Wzgórza Kościelnego (zwanego też Bochotnickim) z barokowym kościołem św. Jana Chrzciciela. W Wielką Sobotę było tu mnóstwo ludzi z koszyczkami ze święconką, więc tylko z daleka spojrzałam na główny ołtarz (przełom XIX i XX w.), na obraz "Chrzest w Jordanie", rzeźby św. Piotra i Pawła. Obok kościoła plebania z czasów Małachowskiego, nieopodal niewielki cmentarz, na którym od XIX w. zachowało się ponad 200 ozdobnych nagrobków. Jest wśród nich grób Michała Elwiro Andriollego, znakomitego malarza i rysownika, m.in. autora ilustracji do "Pana Tadeusza", który zmarł w Nałęczowie w 1893 r., kamień nagrobny poetki Ewy Szelburg-Zarembiny i jej męża Józefa. Najpiękniejszy jest grób rodzinny Wernickich z czekającym na Sąd Ostateczny archaniołem Michałem z białego marmuru, dzieło włoskiego rzeźbiarza Emilio Zocchiego.

Koniecznie trzeba się wybrać na ulicę Lipową (z Parku Zdrojowego wychodzimy Bramą Wschodnią), na której poczułam się jak w podwarszawskim Konstancinie. Po obu jej stronach stoją w zieleni stare wille, jedna piękniejsza od drugiej. Nieliczne są w kiepskim stanie, kilka jest remontowanych: Ustronie (dawniej Róża, 1893 r.), Raj (dawniej Babin, 1912 r.), Aurelia (1897) i Mazowsze (1883) w stylu szwajcarskim czy Biały Dworek albo Zofijówka (1890-93) z wieżami zakończonymi iglicami.

Codziennie można iść na spacer inna trasą, podziwiając szczegóły mijanych willi. Wyrosło wiele nowych (niektóre nowobogackie), które na ogół nie odbiegają stylem od starych, dworkowo-alpejsko-zakopiańskich.

***

W Zakładzie Leczniczym "Uzdrowisko Nałęczów" sezon trwa okrągły rok. Nie byłam tu latem, ale mogę sobie wyobrazić, jak wspaniale wygląda wtedy park: po Wyspie Miłości pływają łabędzie, a kuracjusze jak przed 200 laty spacerują, popijając z kubków nałęczowiankę. Tydzień w Nałęczowie przekonał mnie, jak prawdziwe jest łacińskie powiedzenie "sanus per aquam".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.